Jak inwestować w złoto i srebro?
Jak inwestować w złoto i srebro? Każda osoba, u której pojawi się w głowie takie pytanie może znaleźć odpowiedź wraz ze szczegółowym uzasadnieniem w książce Michaela Maloney’a o takim właśnie tytule.
Inwestowanie w metale szlachetne w ostatnim czasie nie jest zbyt popularnym sposobem na pomnażanie swojego majątku. Media głównego nurtu skwapliwie ten temat przemilczają, w skutek czego opinia publiczna jest przekonana o braku atrakcyjności żółtego metalu i bardzo niskiej rentowności inwestowania w nie. Tymczasem po uwzględnieniu wszystkich czynników rentowność ta, zwłaszcza w dłuższej, kilkuletniej perspektywie, wcale nie jest tak bardzo niska. Maloney z godnym podziwu entuzjazmem zasypuje czytelnika argumentami o atutach inwestowania w złoto. Odwołuje się on przy tym bardzo często do faktów historycznych. Przykładami przywoływanymi w minionych czasach są Ateny, Cesarstwo Rzymskie, Republika Weimarska i wiele innych. Szczególnie interesujący i dający do myślenia jest przypadek Cesarstwa Rzymskiego za panowania Dioklecjana. Z powodu rozwodnienia pieniądza, jakim w tym czasie było złoto, poprzez dodawanie do monet mniej szlachetnych metali jak miedź i brąz inflacja rozszalała się w do trudnych do opanowania rozmiarów. W efekcie tego wytwarzanie jakichkolwiek dóbr stało się bardziej “kosztowne” i ceny wszelkich produktów zaczęły parabolicznie rosnąć. Nie trudno odgadnąć, że wywołało to ogólne niezadowolenie i silne naciski na władcę, by położył temu kres. Dioklecjan zareagował, ale niestety jego interwencja tylko pogorszyła sytuację. Zamiast zaprzestać procederu psucia pieniądza – co nakazywałaby logika, Cesarz w 301 roku wydał edykt zabraniający podwyższania cen. Karą za nieprzestrzeganie tego prawa była kara śmierci! To nie zatrzymało jednak dalszego wzrostu cen, ale w obawie o swoje życie wielu przedsiębiorców wywiesiło białą flagę i zaprzestało działalności gospodarczej. Ponieważ stracili oni źródło dochodu i nie mieli środków na utrzymanie nie pozostało im nic innego jak przyjmować zasiłki, wstępować w szeregi wojska i powiększać sektor administracji publicznej. To oczywiście jeszcze bardziej nadszarpnęło będący już i tak w opłakanym stanie budżet. W ten sposób narodziły się fundamenty socjalizmu i mający zawsze tylko negatywne konsekwencje przyrost biurokracji.
Można odnieść wrażenie, że Dioklecjan najwyraźniej nie znał praw ekonomii i próbował gasić ogień za pomocą kanistrów z benzyną, a gdy pożar się wzmagał rozkazywał swoim sługom przynieść jeszcze więcej kanistrów. Czy to przypadek odosobniony? Jeśli ktoś dokładnie prześledzi historię wielu imperiów z niedowierzaniem odkryje, że schemat ten bardzo często się powtarza. Najwyraźniej władcy nie znają historii i nie potrafią wyciągać z niej wniosków, ucząc się na cudzych błędach. Wolą uczyć się na własnych błędach, jakby mieli z tego nie lada przyjemność. Cierpi na tym oczywiście całe społeczeństwo. Maloney przedstawia to w konkretnych liczbach. W czasie panowania Dioklecjana w 301 roku funt złota kosztował 50 tysięcy denarów, a prawie pół wieku później wart był już 2,1 miliarda denarów. To wzrost ponad 40 tysięcy razy! Uniemożliwiło to wymianę handlową poprzez użycie środka płatniczego (jakim był denar) I zmusiło ludzi do, niepozbawionego wielu wad, powrotu do handlu wymiennego.
Jak to wygląda w bardziej współczesnych czasach? Niestety, ale obecnie koszty rozrośniętej administracji są bardzo wysokie. Przed objęciem prezydentury przez Franklina Delano Roosevelta stanowiły one zaledwie kilka procent gospodarki, współcześnie jest to kilkadziesiąt procent i tendencja ta nadal rośnie. W 1971 roku uncja złota kosztowała około 40 dolarów. Pięćdziesiąt lat później kosztuje ponad 1800 dolarów. Czy nie przypomina to sytuacji z czasów panowania Dioklecjana?
W swojej książce Maloney wiele uwagi poświęca także młodszemu bratu złota, czyli srebru. Inwestycja w nie może budzić większe zainteresowanie przeciętnej osoby ponieważ nakłady kosztów, jakie trzeba ponieść w związku z zakupem jednej uncji są znacznie mniejsze niż w przypadku złota. Wrażenie to jest jak najbardziej uzasadnione. Przez większość czasu stosunek jednej uncji złota do srebra wynosił jeden do kilkunastu. Tymczasem dziś jest to 1:70! Oznacza to, że srebro jest skrajnie niedowartościowane względem złota. Ponadto srebro ma szerokie zastosowanie w przemyśle. Jest ono wykorzystywane w bateriach, katalizatorach, łożyskach, przewodnikach elektrycznych i wielu, wielu innych. Dlatego popyt na ten metal będzie cały czas. W dodatku jego zapasy są obecnie na bardzo niskim poziomie. Teoretycznie można by wydobywać go więcej, lub otworzyć nowe kopalnie. Jednak zasoby srebra pochodzą głównie z kopalni innych metali, jak złoto, miedź, cynk i ołów. Stanowi ono zatem “efekt uboczny” wydobycia tych metali. Z kolei otworzenie nowej kopalni to proces kilkuletni od momentu odkrycia zasobów srebra, więc jeśli popyt na nie gwałtownie wzrośnie nie pozwoli to na zaspokojenie potrzeb. W wyniku tych braków cena metalu może eksplodować. Mając na uwadze powyższe fakty można dojść do wniosku, że srebro, wcale nie gorzej niż złoto, może bardzo skutecznie pozwolić na zachowanie siły nabywczej naszych pieniędzy. Być może w czasach przyśpieszającej inflacji sprawdzi się ono jeszcze lepiej niż żółty metal.
“Inwestowanie w złoto i srebro” to pozycja wartościowa nie tylko dla osób zainteresowanych światem finansów, ale i dla zwykłych zjadaczy chleba. Oczywistym jest, że nikt nie lubi być, w wyniku spadku wartości pieniądza, pozbawiany swoich, ciężko zarobionych oszczędności. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że dla tych drugich, wnioski wyciągnięte z lektury i ich umiejętne zastosowanie w praktyce mogą okazać się o wiele cenniejsze niż dla tradycyjnych inwestorów. Ich motywuje jedynie pomnożenie majątku. Dla tych drugich może być to szansa na uniknięcie życia w nędzy.
Piotr Szewczyk
Jeśli tekst Ci się spodobał, zapraszam do wejścia na moją stronę internetową, gdzie znajdziesz inne przemyślenia/recenzje na temat na wartościowych książek: https://kilkaslowoksiazkach.pl/
Jak inwestować w złoto i srebro? Każda osoba, u której pojawi się w głowie takie pytanie może znaleźć odpowiedź wraz ze szczegółowym uzasadnieniem w książce Michaela Maloney’a o takim właśnie tytule.
Inwestowanie w metale szlachetne w ostatnim czasie nie jest zbyt popularnym sposobem na pomnażanie swojego majątku. Media głównego nurtu skwapliwie ten temat przemilczają, w skutek czego opinia publiczna jest przekonana o braku atrakcyjności żółtego metalu i bardzo niskiej rentowności inwestowania w nie. Tymczasem po uwzględnieniu wszystkich czynników rentowność ta, zwłaszcza w dłuższej, kilkuletniej perspektywie, wcale nie jest tak bardzo niska. Maloney z godnym podziwu entuzjazmem zasypuje czytelnika argumentami o atutach inwestowania w złoto. Odwołuje się on przy tym bardzo często do faktów historycznych. Przykładami przywoływanymi w minionych czasach są Ateny, Cesarstwo Rzymskie, Republika Weimarska i wiele innych. Szczególnie interesujący i dający do myślenia jest przypadek Cesarstwa Rzymskiego za panowania Dioklecjana. Z powodu rozwodnienia pieniądza, jakim w tym czasie było złoto, poprzez dodawanie do monet mniej szlachetnych metali jak miedź i brąz inflacja rozszalała się w do trudnych do opanowania rozmiarów. W efekcie tego wytwarzanie jakichkolwiek dóbr stało się bardziej “kosztowne” i ceny wszelkich produktów zaczęły parabolicznie rosnąć. Nie trudno odgadnąć, że wywołało to ogólne niezadowolenie i silne naciski na władcę, by położył temu kres. Dioklecjan zareagował, ale niestety jego interwencja tylko pogorszyła sytuację. Zamiast zaprzestać procederu psucia pieniądza – co nakazywałaby logika, Cesarz w 301 roku wydał edykt zabraniający podwyższania cen. Karą za nieprzestrzeganie tego prawa była kara śmierci! To nie zatrzymało jednak dalszego wzrostu cen, ale w obawie o swoje życie wielu przedsiębiorców wywiesiło białą flagę i zaprzestało działalności gospodarczej. Ponieważ stracili oni źródło dochodu i nie mieli środków na utrzymanie nie pozostało im nic innego jak przyjmować zasiłki, wstępować w szeregi wojska i powiększać sektor administracji publicznej. To oczywiście jeszcze bardziej nadszarpnęło będący już i tak w opłakanym stanie budżet. W ten sposób narodziły się fundamenty socjalizmu i mający zawsze tylko negatywne konsekwencje przyrost biurokracji.
Można odnieść wrażenie, że Dioklecjan najwyraźniej nie znał praw ekonomii i próbował gasić ogień za pomocą kanistrów z benzyną, a gdy pożar się wzmagał rozkazywał swoim sługom przynieść jeszcze więcej kanistrów. Czy to przypadek odosobniony? Jeśli ktoś dokładnie prześledzi historię wielu imperiów z niedowierzaniem odkryje, że schemat ten bardzo często się powtarza. Najwyraźniej władcy nie znają historii i nie potrafią wyciągać z niej wniosków, ucząc się na cudzych błędach. Wolą uczyć się na własnych błędach, jakby mieli z tego nie lada przyjemność. Cierpi na tym oczywiście całe społeczeństwo. Maloney przedstawia to w konkretnych liczbach. W czasie panowania Dioklecjana w 301 roku funt złota kosztował 50 tysięcy denarów, a prawie pół wieku później wart był już 2,1 miliarda denarów. To wzrost ponad 40 tysięcy razy! Uniemożliwiło to wymianę handlową poprzez użycie środka płatniczego (jakim był denar) I zmusiło ludzi do, niepozbawionego wielu wad, powrotu do handlu wymiennego.
Jak to wygląda w bardziej współczesnych czasach? Niestety, ale obecnie koszty rozrośniętej administracji są bardzo wysokie. Przed objęciem prezydentury przez Franklina Delano Roosevelta stanowiły one zaledwie kilka procent gospodarki, współcześnie jest to kilkadziesiąt procent i tendencja ta nadal rośnie. W 1971 roku uncja złota kosztowała około 40 dolarów. Pięćdziesiąt lat później kosztuje ponad 1800 dolarów. Czy nie przypomina to sytuacji z czasów panowania Dioklecjana?
W swojej książce Maloney wiele uwagi poświęca także młodszemu bratu złota, czyli srebru. Inwestycja w nie może budzić większe zainteresowanie przeciętnej osoby ponieważ nakłady kosztów, jakie trzeba ponieść w związku z zakupem jednej uncji są znacznie mniejsze niż w przypadku złota. Wrażenie to jest jak najbardziej uzasadnione. Przez większość czasu stosunek jednej uncji złota do srebra wynosił jeden do kilkunastu. Tymczasem dziś jest to 1:70! Oznacza to, że srebro jest skrajnie niedowartościowane względem złota. Ponadto srebro ma szerokie zastosowanie w przemyśle. Jest ono wykorzystywane w bateriach, katalizatorach, łożyskach, przewodnikach elektrycznych i wielu, wielu innych. Dlatego popyt na ten metal będzie cały czas. W dodatku jego zapasy są obecnie na bardzo niskim poziomie. Teoretycznie można by wydobywać go więcej, lub otworzyć nowe kopalnie. Jednak zasoby srebra pochodzą głównie z kopalni innych metali, jak złoto, miedź, cynk i ołów. Stanowi ono zatem “efekt uboczny” wydobycia tych metali. Z kolei otworzenie nowej kopalni to proces kilkuletni od momentu odkrycia zasobów srebra, więc jeśli popyt na nie gwałtownie wzrośnie nie pozwoli to na zaspokojenie potrzeb. W wyniku tych braków cena metalu może eksplodować. Mając na uwadze powyższe fakty można dojść do wniosku, że srebro, wcale nie gorzej niż złoto, może bardzo skutecznie pozwolić na zachowanie siły nabywczej naszych pieniędzy. Być może w czasach przyśpieszającej inflacji sprawdzi się ono jeszcze lepiej niż żółty metal.
“Inwestowanie w złoto i srebro” to pozycja wartościowa nie tylko dla osób zainteresowanych światem finansów, ale i dla zwykłych zjadaczy chleba. Oczywistym jest, że nikt nie lubi być, w wyniku spadku wartości pieniądza, pozbawiany swoich, ciężko zarobionych oszczędności. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że dla tych drugich, wnioski wyciągnięte z lektury i ich umiejętne zastosowanie w praktyce mogą okazać się o wiele cenniejsze niż dla tradycyjnych inwestorów. Ich motywuje jedynie pomnożenie majątku. Dla tych drugich może być to szansa na uniknięcie życia w nędzy.
Piotr Szewczyk
Jeśli tekst Ci się spodobał, zapraszam do wejścia na moją stronę internetową, gdzie znajdziesz inne przemyślenia/recenzje na temat na wartościowych książek: https://kilkaslowoksiazkach.pl/
2 użytkowników podbija to!
1 odpowiedź